niedziela, 14 marca 2010

Morfologia bajki. O obyczajach, cz. I

Nie, nie będzie to wpis o Włodzimierzu Proppie (niech spoczywa w pokoju, nie ruszajmy go) ani o rosyjskich strukturalistach. Ale wyjdziemy od bajki jako opowieści by zrecenzować pewien film, który miałem nieszczęście oglądać. Jako, że przekleństwem antropologa jest świadomość powtarzalności narracji, traci on często ochotę na przeżywanie opowiadanych historii - trochę jak raz przeczytana książka, która brzmiąc zupełnie inaczej niż podczas pierwszego czytania, nie wzbudzi już takich emocji.

Filmem, którego nie polecam, ale tylko dlatego że jest słaby artystycznie (nad fabułą się za chwilę poznęcam) jest wyprodukowany w tym roku obraz pt. "Legion". Na wskroś amerykańskie kino zgotowało antropologowi religii przestrzeń do zażenowania i konsternacji. Tytułowy legion to armia aniołów, która ma się rozprawić z ludzkością. Wątek tak stary jak apokalipsa św. Jana, której historia Europy (zwłaszcza zachodniej) przeznaczyła sporo miejsca, w sztuce i w kulturze.

Film rozpoczyna się od aksjomatu "ludzie są źli", czyli horacjańskiego "vitiis nemo sine nascitur". Autor obrazu idąc za tropem zachodnioeuropejskich myślicieli (filantrop Rousseau, pragmatyk Machiavelli) i renesansowej rewizji zdobyczy tradycji judeochrześcijaństwa, zawartej w słowach stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo Boga (Rdz 1,26-27) bierze w ogromny nawias to co się w Europie stało od momentu narodzin Chrystusa aż do XVI-XVII w. i reformacji. Dokłada do tego amerykańską bezczelność w stosunku do istniejących reguł ("jedyna reguła to złamanie reguł") i zasad funkcjonowania tego świata, zawartych najmocniej w tzw obyczajach. Nie brak obyczajów jest tutaj najgorszy, a powtarzanie schematu w którym najlepszym schematem obyczajowości są moje własne obyczaje. W filmie od początku rozwala użyty język. Konfrontacja języka religijnego z prostym i wulgarnym angielskim frustruje. Dlaczego Bóg się wściekł na ludzkość zsyłając karę podobną potopowi? "Nie wiem. Chyba miał dość tego piepszenia".

Jak na powiastkę inspirowaną kulturą chrześcijańską widz bez trudu wyłapie podstawową symbolikę. Kawał historii, który reżyser wziął w nawias, to przede wszystkim spuścizna chrześcijaństwa. Idąc za protestancką rewizją Pisma Świętego umieszcza bohaterów swego filmu - czasowo - mniej więcej w okolicach 1 w. p.n.e. (Chrystusa nie ma i nigdy nie było) - przestrzennie - gdzieś na bezdrożach route 66 i XX w. Tytułowy legion rozpoczyna apokalipsę podobną do potopu przed Chrystusem. Bóg jest zły i chce ukarać ludzkość. Naturalnie nie jest to Bóg w Trójcy, ponieważ ten w osobie Chrystusa odwrócił - jak wierzą chrześcijanie - losy ludzkości (więc nie musi niczego zsyłać), nie jest to również Bóg żydów, ponieważ ten obiecał już więcej tego nie robić. A więc o którym Bogu opowiada reżyser filmu? Nie wiadomo. Może to Bóg z pogranicza światów Świadków Jehowy i Mormonów?

Ale wróćmy do filmu. Bóg wysyła archaniołów Michała i Gabriela (cóż za nieprzypadkowa zbieżność imion z chrześcijańskimi i żydowskimi!) aby dokonać zagłady. Bóg jest dobry, więc każdy kto mu się przeciwstawi wynikałoby że jest zły. A więc złym się staje Michał, ponieważ on wciąż wierzy w ludzkość i w to że może się zmienić. Postanawia ją uratować. Taki paradoks - anioł przestaje być aniołem (gr. aggelos - posłaniec boży/realizator woli bożej), a Bóg przestaje być Bogiem (jest wrogiem ludzi, choć przerysowanie antropomorficzny). Apokalipsa rozpoczyna się nie w Malezji czy Tadżykistanie, a oczywiście w LA. Główny bohater pojawia się w deszczu, jako symbolu odrodzenia i życia. Odcina sobie skrzydła stając się całkiem ludzki. Tylko nie wiadomo skąd te dziary w kształcie drutu kolczastego na całym ciele... chyba dla podniesienia animuszu i argumentów w ręku. Michał prawdopodobnie oglądał wcześniej Matrixa, więc by uratować świat zabiera się za skład broni zabierając kilkanaście sztuk, po czym rozwala ścianę (powstaje gorejąca wyrwa w kształcie krzyża - nomen omen - to pierwszy z dwóch w całym filmie momentów użycia krzyża) jest w gładkim płaszczu, jako bohater - koniecznie rozpiętym, w pewnym nieładzie. Okularów przeciwsłonecznych brak - nie wiem właściwie dlaczego reżyser zdecydował się na taki krok. Bohater musi wyglądac elegancko, nikt nie wyobraża sobie archanioła Michała w dresie. Żandarm z nieba ściera się z żandarmami z ziemi, policjantami - o legitymizację władzy w filmie. Jeden z nich zamienia się w zainkubowanego anioła (z legionu) jednak co ciekawe - jego atrybuty całkowicie zaprzeczają tożsamości. Duże czarne oczy i zęby jak u rekina, do tego niski głos - cecha wszystkich aniołów. Generalnie reżyser wykonał dość ekwibilirystyczny zabieg oszukania widzów w zamianie stron dobra i zła. Dobrym postaciom nadał przymiotów postaci złych, źli w końcu okazują się dobrymi. Trochę tandetne... Główny bohater odjeżdża radiowozem.

Koniec części I opowieści.

3 komentarze:

  1. ja tam odmóżdżyć się przy angel fantasy lubię czasami...

    OdpowiedzUsuń
  2. brzmi szalenie zniechęcająco:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odmóżdżony mój drogi to Ty jesteś i bez tego :P

    OdpowiedzUsuń