piątek, 5 listopada 2010

Liturgia Jakuba


Raz do roku Kościół prawosławny w Polsce celebruje wyjątkową liturgię według zapomnianego rytu. Trochę historii.

Tradycja Kościoła przypisuje autorstwo Liturgii św. Jakuba pierwszemu biskupowi Jerozolimy - apostołowi Jakubowi bratu Pańskiemu. Współcześni liturgiści w większości przyjmują granice powstania Liturgii na koniec IV i początek V wieku. Przyjęcie tej granicy nie wyklucza jednak możliwości, że niektóre modlitwy i gest sięgają czasów apostolskich. Liturgia św. Jakuba jest pochodzenia jerozolimskiego, zaś spośród wszystkich obecnie sprawowanych w Kościele prawosławnym Liturgii swoim rytem najbardziej nawiązuje do rytów nabożeństw starotestamentowych. 

Boska Liturgia Świętego Jakuba Apostoła rozpoczyna się Liturgią katechumenów. Obecne w niej są m.in. czytania: Starego Testamentu (proroctwa Izajasza), Dziejów Apostolskich i Ewangelii. Po Liturgii katechumenów następuje Liturgia wiernych, rozpoczynająca się Proskomidią. Podczas przeniesienia Świętych Darów chór śpiewa modlitwę: „Niechaj milczy wszelkie ciało, niech stoi z bojaźnią i drżeniem i nie myśli o niczym co ziemskie. Oto Król królów i Pan panujących przychodzi złożyć Siebie w ofierze i dać na pokarm wiernych. Poprzedzają zaś Go chóry Aniołów, ze wszelką Władzą i Potęgą, wielooczni Cherubini i sześcioskrzydli Serafini, zakrywający oblicza i śpiewający pieśń: Alleluja, Alleluja, Alleluja.” Na Liturgię wiernych składają się ponad to: Symbol Wiary, Pocałunek pokoju – Modlitwa skłonienia głów, Modlitwy przygotowawcze, Anafora, Modlitwa Pańska, Modlitwa skłonienia głów, Przygotowanie do komunii – Komunia (udzielana w dwóch postaciach osobno Ciało Chrystusa i Krew Chrystusa), Dziękczynienie, Modlitwa skłonienia głów – Rozesłanie, Modlitwy w diakonikonie.

Liturgia św. Jakuba jest i była sprawowana w różnych językach. Do naszych czasów zachowała się w wersji greckiej, syryjskiej, gruzińskiej, ormiańskiej, słowiańskiej i etiopskiej. Jej sprawowanie w Kościele prawosławnym utrzymało się do czasów patriarchy Konstantynopola Teodora Balsamona. W 1203 roku orzekł on, w porozumieniu z cesarzem i synodem konstantynopolitańskim, że sprawowanie Liturgii św. Marka Apostoła jest „niekanoniczne” powołując się na zwyczaje Konstantynopola, w którym powszechnie sprawowano wówczas dwie Liturgie – św. Jana Chryzostoma i św. Bazylego Wielkiego. Decyzję tą rozciągnięto także na Liturgię św. Jakuba. Liturgia św. Marka Apostoła zachowała się w Kościele koptyjskim.

Obecnie Boska Liturgia św. Jakuba Apostoła jest celebrowana w prawosławnych Kościołach greckojęzycznych Bliskiego Wschodu w święto Apostoła 23 października/5 listopada oraz niedzielę po Bożym Narodzeniu. W Patriarchacie Jerozolimskim ponadto jest sprawowana w niedziele Wielkiego Postu, w Wielki Czwartek i w Wielką Sobotę. W pozostałych Kościołach prawosławnych, w tym w PAKP, Liturgia św. Jakuba jest celebrowana raz w roku – 23 października/5 listopada.

 
[„Liturgie Kościoła prawosławnego”, tłum. H. Paprocki, Wyd. „M”, Kraków 2003]

środa, 9 czerwca 2010

Ściana polskości

J. Kaczyński odwiedza swój elektorat - ścianę wschodnią. Po Białymstoku jest Lublin. Na bank będzie jeszcze Rzeszów. To tam ma największe poparcie. I nie ma w tym nic dziwnego. Rację ma bałkański antropolog I. Colović tworząc teorię "ostatnich bastionów". W tym wypadku tzw. prawdziwa polskość, którą firmuje się J. Kaczyński funkcjonuje na terenie przygranicznym wobec wykreowanego dlań zagrożenia, którym po 1989 roku są państwa b. ZSRR. To właśnie ściana wschodnia rekrutuje najwięcej neonazistów w naszym kraju i jest matecznikiem endeckich idei. Duża część mieszkańców tych terenów ma niepolskie pochodzenie, co jeszcze bardziej determinuje ich do obrony polskości.

http://www.prezydent2005.pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/W/index.htm

wtorek, 1 czerwca 2010

Odpowiada Korwin-Mikke

Szanowny Panie, postulaty Panów zawarte w liście otwartym są niewątpliwie słuszne i godne zastanowienia dla kandydata na urząd prezydenta. Tym niemniej przygotowanie pełnej i satysfakcjonującej odpowiedzi na nie wymaga nie tylko szerokiej wiedzy na poruszane tematy (historyczne zwłaszcza), ale również czasu (którego w obecnej kampanii jest b. mało) na szczegółowe ich opisanie. Tak się składa, że p. Janusz Korwin-Mikke zna trochę te problemy i zawsze byl za zmianą polityki wschodniej kolejnych rządów w Polsce i inaczej, niż inni politycy oceniał stan wojenny i wydarzenia lat 1980-81. I na pewno kiedyś, ale pewnie juz po wyborach gdy będzie miał więcej czasu chętnie z Panami na te tematy porozmawia. Teraz niestety sam nie może tego zrobic, gdyż kampania jest b. krótka, problemów wiele, a dziennie kilkanaście takich ankiet i pytań do kandydata przychodzi...

Pozdrawiam

Małgorzata Szmit

piątek, 28 maja 2010

Napieralski odpowiada

Warszawa, 28 maja 2010 r.

 

 

 

Szanowny Pan

Tomasz Sulima

Nieformalna Grupa Młodych Rusinów

 

 

Dziękuję za przesłany „List otwarty”, w którym przedstawił Pan istotne dla „mniejszości ruskiej wyznania prawosławnego” problemy. Zanim odniosę się do postawionych w liście szczegółowych pytań, pragnę zapewnić Pana, że jeśli z woli wyborców obejmę urząd Prezydenta RP, problemy zamieszkujących w Polsce mniejszości narodowych i etnicznych będą przedmiotem mojej stałej troski. Deklaracja ta nie wynika z chęci „przypodobania się”, w toczącej się kampanii, grupie potencjalnych wyborców. W moim głębokim przekonaniu zagwarantowanie rzeczywistej równości obywateli, bez względu na ich narodowość czy wyznanie, we wszystkich sferach życia jest jednym z najważniejszych obowiązków państwa polskiego. W odniesieniu do mniejszości narodowych i etnicznych, także grup posługujących się językiem regionalnym, oznacza to konieczność podejmowania i wspierania przez państwo działań służących zachowaniu przez te społeczności własnej tożsamości narodowej. Istotną sferą tej działalności jest wprowadzenie do obowiązującego systemu prawnego antydyskryminacyjnych norm. Przeciwdziałanie dyskryminacji musi być połączone ze społeczną edukacją ukierunkowaną na zmianę wciąż obecnych w społeczeństwie polskim negatywnych wobec mniejszości, stereotypów i uprzedzeń. O konieczności działań edukacyjnych, także wobec części polskich elit politycznych, świadczą postawy dużej części, także w obecnej kadencji, parlamentarzystów sprzeciwiających się przyjęciu przez Sejm ważnych dla mniejszości aktów prawnych. Przykładem są przygotowane i zgłoszone do laski marszałkowskiej przez posłów klubu Lewica projekty ustaw: „o finansowaniu Prawosławnego Seminarium Duchownego w Warszawie z budżetu Państwa” (druk nr 1411), „o zmianie ustawy o kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami represji wojennych i okresu powojennego” (druk nr 813). Pierwszy z cytowanych projektów przewiduje finansowanie Prawosławnego Seminarium na analogicznych do uchwalonych wobec 5 uczelni katolickich zasadach, drugi stworzyłby możliwość przyznawania przez sądy odszkodowań rodzinom pomordowanych przez formacje zbrojnego podziemia – między innymi przez oddział Romualda Rajsa, o czym Pan pisze w swoim liście. Niestety z woli posłów PO i PiS oba te projekty, podobnie jak przygotowany przez posła Eugeniusza Czykwina projekt uchwały Sejmu potępiający barbarzyńską akcję burzenia świątyń prawosławnych na Chełmszczyźnie i Podlasiu w 1938 roku, znalazły się w sejmowej „zamrażarce”.

Podzielam, czemu daję wyraz w moich publicznych wystąpieniach, Pana pogląd o potrzebie obiektywnej oceny okresu PRL. Byłem i jestem przeciwny polityce rozliczania i piętnowania ludzi, tylko za to, że w ramach istniejących wówczas unormowań prawnych i politycznych uczciwą pracą służyli swojej ojczyźnie.

Odnosząc się do poruszanych przez pana kwestii dotyczących „polityki wewnętrznej” pragnę poinformować, że klub Lewica popiera zaproponowane w przygotowanym przez grupę posłów projekcie ustawy „o zmianie ustawy o działach administracji rządowej oraz ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym” (druk nr 2390) propozycje przeniesienia kompetencji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w sferze kultury mniejszości narodowych i etnicznych do Ministerstwa Kultury i Edukacji. W tej sprawie istotne znaczenie będzie miało stanowisko Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych.

Kwestia obchodzonych według kalendarza juliańskiego świąt jest przedmiotem dyskusji Komisji Wspólnej Rządu i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Autokefalicznego. Podobnie jak we wspominanych wyżej sprawach deklaruję gotowość wspierania satysfakcjonujących stronę prawosławną rozwiązań. Pragnę także przypomnieć, że problem dni wolnych w czasie świąt prawosławnych w szkołach województwa podlaskiego w latach 2001 – 2005, dzięki przyjętym przez ówczesną Kurator Oświaty panią Zofię Trancygier rozwiązaniom nie budził kontrowersji.

Podzielam także Pańską opinię o potrzebie budowania przyjaznych, wzajemnie korzystnych relacji z naszymi wschodnimi sąsiadami: Białorusią, Rosją, Ukrainą. W mojej ocenie relacji takich nie można zbudować bez rozwiązania kwestii swobodnego przekraczania granic przez obywateli polskich i wspomnianych krajów. Dlatego będę inicjował i wspierał rozwiązania, których celem jest porozumienie o bezwizowym ruchu granicznym między Białorusią, Rosją, Ukraina i krajami Unii Europejskiej.

Życząc Panu wszelkiej pomyślności pragnę zapewnić, że niezależnie od wyników wyborów prezydenckich, będę wspierał wszystkie inicjatywy służące tworzeniu w Polsce warunków, w których obywatele przynależący do mniejszości, mając równe szanse we wszystkich dziedzinach życia, mogli jednocześnie zachować i kultywować własną tradycję, wiarę i kulturę.

 

Z poważaniem,

 

      /-/ Grzegorz Napieralski

          

 Przewodniczący

Sojuszu Lewicy Demokratycznej

środa, 19 maja 2010

Wybory

Warszawa, dn. 18.05.2010 r.

Nieformalna Grupa

Młodych Rusinów

 

 

LIST OTWARTY DO KANDYDATÓW

NA URZĄD PREZYDENTA RP


 

Szanowni Państwo

 

W związku z nadchodzącymi wyborami na urząd prezydenta RP zwracam się do Państwa jako przedstawiciel liczącej 300 tys. osób mniejszości ruskiej wyznania prawosławnego z zapytaniem o wizję prezydentury i państwa polskiego w latach 2010-2015 w perspektywie interesów naszej społeczności. Odpowiedzi na poniższe zagadnienia zostaną opublikowane w mediach związanych z naszą mniejszością.

Prezydent jako najwyższy przedstawiciel państwa ma realny wpływ na jego wizerunek oraz życie jego obywateli. W jaki sposób wizerunek może ulec zmianie tak, by nasza społeczność mogła uznać Rzeczpospolitą jako swój, bezpieczny dom, z którym będzie mogła się utożsamić?


Polityka historyczna

Od 1989 roku i nastania nowego ładu w Polsce zauważamy postępujące zmiany polityki historycznej kolejnych rządów prawicowych (Solidarność, AWS, PiS), które na różne sposoby uderzały w naszą mniejszość.

Wielu z nas otrzymało pogróżki, część została zwolniona z pracy ze względu na pochodzenie. Państwo polskie z różnym nasileniem prowadziło politykę polonizacyjną. Niedawno przeżywaliśmy rocznicę barbarzyńskiego aktu terroru władz (najwyższych oraz lokalnych) II Rzeczypospolitej w 1938 r., kiedy to na południowym Podlasiu i Chełmszczyźnie mocą rozporządzeń wojewodów na wniosek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zrównano z ziemią ponad 100 świątyń prawosławnych. Do dzisiaj nie doczekaliśmy się publicznej debaty na temat polityki wewnętrznej II RP, do której – w naszym przekonaniu – władze III RP powinny jako bezpośredni sukcesor zostać zobligowane. Oczekujemy krytycznej oceny okresu międzywojnia.

Szczególnie boleśnie odczuliśmy wyrok Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego z 1995 roku, który rehabilitował postać kpt. Romualda Rajsa ps. Bury, odpowiedzialnego za mord na tle wyznaniowo-narodowościowym na kilkudziesięciu niewinnych osobach w 1946 r. Przez wiele lat walczyliśmy z władzami III RP o pozwolenie na postawienie pomnika upamiętniającego jeden z najważniejszych momentów XX-wiecznej martyrologii naszej społeczności. Według nas zbrodnia ta miała znamiona ludobójstwa.

Rozpoczęte w 2002 roku śledztwo w sprawie mordu zostało po trzech latach umorzone, ale mimo orzeczenia winy, nie doczekaliśmy się w tej sprawie czytelnego komunikatu władz Rzeczypospolitej, który potępiałby działania eksterminacyjne w imię „odbudowy państwa polskiego”. Romuald Rajs nadal widnieje w albumach poświęconych bohaterom AK.

W związku z tym faktem pragniemy publicznej debaty dotyczącej aktualnego kształtowania pamięci historycznej lat 1918-1946 oraz po roku 1989, do której jako obywatele Rzeczypospolitej mamy prawo. Uważamy iż polityka państwa polskiego prowadzona w tych latach bardzo często uderzała w mniejszości narodowe, etniczne oraz wyznaniowe. Pamięć historyczna tych lat, którą zawierają dzisiejsze podręczniki historii utożsamiona została z pamięcią narodu polskiego oraz wyznawców rzymskiego katolicyzmu, a więc nie uwzględnia pamięci nie tylko nas Rusinów (Białorusinów, Ukraińców), ale również Żydów czy Niemców.

Chcemy również publicznego głosu w ocenie lat 1946-1989, które jako społeczność nierzadko oceniamy inaczej niż reszta obywateli (by wspomnieć poparcie dla wprowadzenia stanu wojennego w roku 1981 r. 80-90% przedstawicieli naszej społeczności). Nie zgadzamy się na tak jednoznaczną ocenę okresu socjalistycznego w Polsce, zwłaszcza w kontekście dzisiejszej brutalnej polityki rozliczania i zawłaszczania przestrzeni symbolicznej państwa dla motywów narodowych (polskich) oraz konfesyjnych (rzymskokatolickich).

Uważamy, że aktualna wersja historii Polski, proponowana przez Ministerstwo Edukacji uwzględnia jedynie wybrane wydarzenia, selekcjonowane z punktu widzenia idei narodu polskiego oraz rzymskiego katolicyzmu. Pragniemy by historia obejmowała również ideę państwa wielu narodów i religii Rzeczypospolitej Obojga Narodów, która w sposób tolerancyjny wspierała wszystkie zamieszkujące ją grupy etniczne i konfesje, nie faworyzując jednej kosztem drugiej. Jako orędowników tej myśli chcemy wskazać na postaci wielkich obywateli naszego kraju – Czesława Miłosza oraz Jerzego Giedroycia.

Wielu z nas wybierze prezydenta, która zechce kontynuować tę ideę.

 

Polityka wewnętrzna

Społeczność nasza licząca kilkaset tysięcy obywateli III RP z dużym sentymentem odnosi się do okresu władzy ludowej w naszym kraju. Nie wynika to z socjalistycznych bądź komunistycznych poglądów większości z nas, a z konstatacji faktu, iż PRL nie traktował nas jak obywateli drugiej kategorii, co niejednokrotnie miało miejsce przed wojną. Jeżeli nie otrzymywaliśmy pozwolenia budowę świątyń, to wiedzieliśmy, że takiego pozwolenia nie otrzymali również rzymscy katolicy. A było to rozwiązanie niewspółmiernie mniej bolesne od faktu zamykania i burzenia cerkwi w latach 30. XX w.

Nastały czasy „Solidarności”, które przyjęliśmy z niepokojem. Baliśmy się powrotu polityki rządu sanacyjnego. Zawiązująca się na Białostocczyźnie prawica była nastawiona do nas co najmniej niechętnie, o czym świadczy fakt nieprzyjmowania jako członków „S” przedstawicieli naszej społeczności. Po 1989 roku nie było burzenia cerkwi. Nie mniej, polityka wewnętrzna państwa polskiego wobec naszej społeczności pozostawiała wiele do życzenia.

Do dzisiaj nie istnieje ustawa regulująca w pełni stosunki między państwem polskim a Polskim Autokefalicznym Kościołem Prawosławnym, a prawnicy posiłkują się dokumentem z roku 1991, mającym charakter tymczasowy. Dopiero w zeszłym roku, prawdopodobnie pod wpływem groźby międzynarodowego skandalu (sprawa przeciw Polsce w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu) zakończył się kilkudziesięcioletni spór między Kościołami prawosławnym, greckokatolickim oraz rządem o nieruchomości na Podkarpaciu.

Wiele do życzenia pozostawia nieuregulowanie sprawy świąt obchodzonych według kalendarza juliańskiego, które musimy odpracowywać, a w praktyce oznacza to ograniczenie naszych swobód religijnych. W końcu z dużym niepokojem przyjęliśmy do wiadomości fakt objęcia kuratelą wszystkich mniejszości etnicznych przez MSWiA, w miejsce Ministerstwa Kultury. Wydźwięk tego aktu nie pozostawia nam złudzeń w którym sektorze jako obywatelska mniejszość pragniemy być przez władze widziani.

Od prezydenta oczekujemy objęcia funkcji Gospodarza Domu, którym jest Rzeczpospolita. Dobry gospodarz powinien tym większą ochroną otaczać to, co może zaniknąć, a co deklarowane jest jako wartość. Oczekujemy, iż prezydent będzie w stanie obronić nas przed skutkami ewentualnych szkodliwych działań rządów. Oczekujemy prezydenta Rzeczypospolitej, a nie tylko narodu polskiego.

 

Polityka wschodnia

Jako społeczność ruska wyznania prawosławnego w granicach państwa polskiego zarówno w 1918 jak i 1945 r. znaleźliśmy się w wyniku działań wojennych. Nie braliśmy udziału w negocjacjach, nie urządzono wtedy plebiscytu. Nikt nas nie pytał do którego państwa chcemy należeć. Pamiętając o zasługach takich postaci jak wojewoda Adam Kisiel, czy książę i wielki hetman Konstanty Ostrogski – obywateli Rzeczypospolitej wiernych prawosławiu oraz o wschodnim pochodzeniu całej dynastii władców Polski Jagiellonów, nie chcieliśmy i nie chcemy się czuć w Polsce źle, obco.

Naszą małą ojczyznę – Białostocczyznę, traktujemy jako nasz rdzenny matecznik, do którego mamy prawo mimo kilkudziesięcioletniej polityki polonizacyjnej państwa polskiego. Moment odzyskania niepodległości przez Polskę zastał większość z nas na wygnaniu. Jako społeczność zostaliśmy dotkliwie doświadczeni przez I wojnę światową oraz emigracją roku 1915 w wyniku propagandy armii carskiej. Duża część spośród prawie miliona z nas powróciła do swoich domów gdy w Rosji nastała rewolucja i rządy bolszewików. Świadczy to o przywiązaniu do ziemi, nawet gdy ta znajdowała się w nowych granicach.

Powstanie II Rzeczpospolitej rozdzieliło naszą społeczność od współwyznawców oraz braci Rusinów (Białorusinów, Ukraińców, Rosjan), dzieląc również granicą Patriarchat Moskwy w środkowo-wschodniej części Europy. W wyniku tego, poprzez naciski władz naszego kraju, w sposób nie w pełni prawny utworzono Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, istnienie którego potwierdzono i uznano w świecie prawosławnym dopiero w 1947 r. Rana tego podziału została pogłębiona w roku 1945, kiedy to nowa granica radykalnie zmniejszyła ilość wyznawców, odbierając najważniejsze ośrodki kultu i pielgrzymek. Zatarto szlaki handlowe, sąsiednie regiony zamieszkane przez naszych kuzynów i bliskich, znalazły się pod drugiej stronie granicy.

Koniec epoki PRLu, kiedy to związki naszego kraju z ZSRR były dość silne, mający miejsce w roku 1989, zmienił relacje Polski ze wschodnimi sąsiadami. W okresie ostatniego 20-lecia, a zwłaszcza od momentu przystąpienia kraju do Unii Europejskiej oraz zniesienia granic z Europą zachodnią, zauważyliśmy zacieśnienie wschodniej granicy kraju. Ma to konkretne konsekwencje nie tylko w handlu, ale również w obrębie turystyki i relacji kulturowych. Politykę historyczną, o której mowa powyżej, cechowała przez ten okres retoryka rozliczeniowa, dyskurs obejmowały tematy różnic cywilizacyjnych.

Uważamy, że uszczelnianie granic z naszymi wschodnimi sąsiadami nie jest właściwą polityką. W miejsce polityki sankcji i podporządkowywania własnym interesom chcielibyśmy dialogu i polityki otwarcia. Zauważamy pewną nieskuteczność działań na arenie międzynarodowej oraz marginalną rolę naszego kraju mimo ścisłych relacji Polski z krajami tradycji euroamerykańskiej. Jako alternatywę dla długotrwałego procesu integracji z Zachodem proponujemy rozważną politykę wschodnią, w której Polska z racji swego położenia mogłaby być geopolitycznym łącznikiem Zachodu ze Wschodem.

Oczekujemy prezydenta, dzięki któremu Polska nie będzie drugorzędnym satelitą któregokolwiek z wielkich politycznych bloków na naszej planecie, a będzie potrafiła prowadzić własną politykę wewnętrzną.

Uprzejmie proszę o możliwie pogłębione ustosunkowanie się wobec powyższych zagadnień.

  

Z wyrazami szacunku,

Tomasz Sulima

 

Nieformalna Grupa

Młodych Rusinów

 

 

 

 

P.S. Powyższy list wysłałem do wszystkich komitetów wyborczych, czekam na odpowiedzi.

czwartek, 6 maja 2010

9 maja - rosyjskie święto?


http://www.9maja.pl/list.php


Apel jest kompletnie irracjonalny i zamiast realnie pomóc w zbliżeniu polsko-rosyjskim, zamydli istotę problemu sowieckiego. Zamiast wytłumaczyć Polakom, że sowiecki to nie znaczy rosyjski, po raz kolejny ofiara stalinizmu zostaje utożsamiona z katem.

Nawet jeśli w Armii Czerwonej walczyli obywatele ZSRR urodzeni jako Rosjanie i nawet jeśli byli siłą wcieleni do wojska, to nie zmienia faktu, że walczyli przeciw temu co uosabiała ze sobą wtedy i dzisiaj Rosja (kultura, sztuka, filozofia, prawosławie).

Oddać hołd tym, którzy walczyli z narodem rosyjskim po to by podziękować za empatię Rosjan po 10 kwietnia 2010? Tragiczna pomyłka.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Pojednanie.


Mijają trzy dni od największej tragedii Państwa Polskiego od czasu II wojny światowej. W katastrofie lotniczej ginie 96 osób, w tym prezydent i najważniejsze osoby w państwie. Cała ta historia jest wstrząsająca, a jednocześnie tak nieprawdopodobnie symboliczna.

O uroczystościach upamiętniających 70. lat zbrodni w Katyniu media mówiły od kilku miesięcy. Wiadomo było, że się odbędą. Wydarzenie zainicjował premier Putin zapraszając D. Tuska. Już wtedy oburzyło to niektóre środowiska w Polsce, które wskazywały na pomniejszenie rangi wydarzenia w ceremonii, w której zabraknie najwyższych przedstawicieli władz (prezydentów). Jak się okazało Lech Kaczyński za wszelką cenę (sic...) pragnął polecieć, mimo iż rosyjski protokół dyplomatyczny nie przewidywał powitania głowy RP i oficjalnych spotkań. A więc miała to być uroczystość zamknięta, dla Polaków. Kilka dni po oficjalnej z udziałem obu premierów. Wszyscy prawdopodobnie widzieli w tym geście Miedwiediewa złą wolę i kontynuację polityki antypolskiej. A może po prostu prezydent Federacji Rosyjskiej przeczuwał to co się mogło wydarzyć..?

Katastrofa to może być kulminacyjny punkt aktu pojednania narodów polskiego i rosyjskiego. Choć niespodziewana i tragiczna, to w pewnym sensie wpisuje się w swego rodzaju szerszy proces. Niewątpliwie punktem poprzedzającym ją był fakt pokazania filmu Andrzeja Wajdy "Katyń" w Wielki piątek w rosyjskiej TV (choć na kanale tematycznym o niewielkiej oglądalności). Wysoce symboliczny gest, zważywszy na fakt iż film nie wszedł do dystrybucji w kinach rosyjskich. Po co go pokazano? Chyba nie po to, by ukryć prawdę. Z pewnością ważnymi punktami tego aktu były również spotkania na najwyższych szczeblach Kościółów: katolickiego w Polsce i prawosławnego w Rosji, odbywające się od kilku miesięcy. Wspólne spotkania i modlitwa zbliżają.

Wróćmy jeszcze do samej katastrofy. Oto prezydent wraz ze swoim - bliskim mu środowiskowo - otoczeniem leci do Rosji. Stosunek do tego państwa był bardzo jaskrawym punktem całej, 5-letniej kadencji prezydenta Kaczyńskiego. Stosunek stanowczy, bezkompromisowy, który odzwierciedlał potrzeby elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Był naturalnym spadkobiercą antyrosyjskiego nurtu patriotycznego, jednej z najważniejszych osi kreowania polskiej tożsamości narodowej od XIX wieku po dzień dzisiejszy. Prezydent Kaczyński prowadził politykę bardzo odważną wobec największego sąsiada Polski i Unii Europejskiej, czym mógł się narażać innym czołom politykom UE, nastawionym neutralnie i mniej emocjonalnie wobec Rosji. Nie wahał się poprzeć prezydenta Saakaszwilego w dość kontrowersyjnej wojnie gruzińsko-rosyjskiej. Miał bodaj największy dystans wśród przywódców UE do władz Rosji, być może nawet większy od prezydentów republik nadbałtyckich, których rusofobia powinna być naturalną reakcją po 50 latach przymusowego bytowania w ramach ZSRR.

Kaczyński do Smoleńska leciał by po raz kolejny świadczyć o prawdzie Katynia. O tej prawdzie, którą komuniści zacierali, tej prawdzie, której dzisiejsi Rosjanie nie znali. Nie znali, ale nie znaczy to, że ją podważali. Ich pamięć narodowa jest w trudnej sytuacji, ponieważ władza sowiecka bardzo skutecznie dezinformowała Rosjan ws. Katynia, stwarzając memoriał w niedalekim Chatyniu - wsi spalonej przez nazistów. Po 10 kwietnia 2010 r. bodaj każdy obywatel Federacji Rosyjskiej będzie wiedział czym jest Katyń w pamięci narodu polskiego. Żałoba narodowa wprowadzona na terenie całego kraju z powodu śmierci głowy innego państwa - tego w Rosji do tej pory nie było. Nawet niedawny zamach terrorystyczny na moskiewskie metro, który pochłonął kilkadziesiąt ofiar zakończył się żałobą jedynie w stolicy Rosji.

Nieprawdopodobnie symboliczna historia. Niechętny wobec kraju do którego leci prezydent, na pokładzie samolotu produkcji radzieckiej... Zamiast słów używa krwi, własnej i grupy oddanych mu, bądź zasłużonych i ważnych dla Polski ludzi. Przelana krew w sposób pokojowy, choć niezamierzony - staje się najwyższą ofiarą w imię Prawdy i Pamięci. Taka ofiara rodzi nieprzewidywalne owoce - Rosjanie naprawdę płaczą z powodu niewinno ubitych "Polaczków". Władze kraju stają na wysokości zadania i ogromny kraj, znany w Polsce z anekdot o powszechnym bałaganie, obłudzie i wewnętrznym chaosie robi dużo więcej w sprawie katastrofy niż musi. Jest niespodziewanie sprawny, ale jednocześnie wrażliwy, szczery i mądry. Tysiące kwiatów i zniczy w ambasadzie, polskich kościołach, na miejscu wypadku. Empatia płynąca z serca najwyższych władz, której mogliby się uczyć politycy Europy zachodniej, którzy zdobyli się na listy kondolencyjne.

Za wcześnie by oceniać owoce z drzewa tej nie dającej się ogarnąć tragedii. Niewątpliwie są i mogą - podobnie jak sama katastrofa - zaskoczyć niejednego.

Na koniec krótko o tragicznie zmarłym w wypadku abp. Mironie. Jeżeli szukamy analogii Katyń 1940 - Katyń 2010, to niewątpliwie hierarchę Kościoła prawosławnego należy zestawić z płk. ks. Szymonem Fedorońko, prawosławnym kapelanem WP zamordowanym z polecenia NKWD wraz polskimi oficerami w Katyniu 70 lat temu. Jak przed laty, tak i teraz widzimy, że Katyń to nie jest tragedia Polaków i rzymskich katolików, to tragedia Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i Jej obywateli. Polacy muszą o tym wiedzieć.

czwartek, 25 marca 2010

Morfologia bajki. Syzyfowe prace, cz. III


Film kończy się amerykańskim zachodem słońca w stylu filmów katastroficznych. Kolejna historia została zawłaszczona przez model kina zza oceanu. Dlaczego wszystko musi się kończyć tak samo? Amerykanie wyjdą z kin jeśli nie zrozumieją zakończenia?

Obraz, tak jak jego poprzednicy i zapewne następcy, nie sprostał ekranizacji języka mitologicznego. Czy syzyfowe prace będą kontynuowane? Najpewniej, wszak tu nie chodzi o Piękno, a o cash.


wtorek, 16 marca 2010

Morfologia bajki. Humanizm vs. egoizm, cz. II

Poprzedni wpis skończył się na podróży radiowozem. Więc efekty specjalne muszą być jednoznaczne - w miejskim kwartale gasną światła. Następnie ze snu niczym Neo w Matrixie budzi się drugi bohater, o tragicznie brzmiącym imieniu Jeep. Nie, to nie samochód. Jego partnerka będzie mu pasować, jako dziewczyna o dźwięcznym imieniu Charlie. Jeep budzi się niczym św. Józef ze snu. Analogia całkiem na miejscu, wszak również i Jeep nie jest ojcem dziecka kobiety, którą się opiekuje. Tak jak Józef ma również dylematy związane z ojcostwem, śnią mu się koszmary. Doprawdy pionurująca alegoria z żenującą dosłownością filmu nawiązującego do kultury chrześcijańskiej. Dalej jest tylko gorzej.

Jeep mieszka w samochodzie. Śmiesznie? A raczej w przyczepie campingowej. Artystyczny środek wykorzystany przez reżysera uderza z filmowego archetypu bezrobotnego, wolnego Amerykanina, mieszkającego pośrodku pustyni w Nevadzie - jak Americam Dream. Jeep mieszka przy zajeździe "Paradise Falls" (nic-nie-mówiący tytuł), który staje się docelowym głównym miejscem akcji całego filmu. Pozostali bohaterowie obrazu są narysowani równie grubą krechą: czarnoskóry kucharz, wierzący, z uchwytem wmontowanym zamiast dłoni, ojciec Jeepa o mało istotnym imieniu (nie wychwyciłem), który będzie miał w filmie kilka mądrych ojcowskich zdań, choć realista to wie że warto wierzyć i to właśnie tę postawę pochwali później archanioł. W zajeździe przypadkiem znajduje swoje miejsce również małżeństwo z dorastającą córką - archetyp amerykańskiej szansy na nowe życie, ponieważ szukają nowego środowiska do życia, jak się okazuje ze względu na złą córkę. W filmie pojawia się również drugi czarnoskóry (podwójna poprawność polityczna), walczący o prawa do dziecka chuligan z gnatem.

Zapomniałem dodać - mamy właśnie Boże Narodzenie. Jakżeby inaczej? W końcu ma się urodzić Mejsasz. Ale nie uprzedzajmy faktów. W filmie nie brakuje kuriozalnych artefaktów nie tylko z dziedziny religii (nadciąga plaga much), ale i historii filmów grozy. Zajazd nawiedza staruszka zamawiająca surowy stek ze szklanką wody z lodem (lód chłodzi ogień surowego mięsa - przecież każdy anioł tak jada), która okaże się bluzgającym morderczym aniołem, wspinającym się na czworaka po suficie. Prze-ko-mi-czna scena. Następna z lodziarzem przypominającym pająka - równie dobra. Jeśli można na filmie grozy umrzeć, to w tym wypadku - ze śmiechu.

Dobry Michał mówi niskim głosem. Zresztą jak każdy anioł w tym filmie. Złych aniołów nie widać, więc ich nie ma. Oś podziału racji wskazuje na to, że jeśli ktoś ma być zły to jest nim Bóg, bo chce zesłać na ludzi śmierć. Michał chce bronić brzemiennej i w oczach widza staje się dobry. Gentelman powiedzielibyśmy, bo nie tyle ustępuje miejsca ciężarnej w autobusie ale chce żeby przeżyła - więcej - filantrop. W przeciwieństwie do okrutnego Boga.

W filmie uderza bardzo mocno humanizm jako obowiązujący mainstream światopoglądowy. Ale to tylko pozory. W jego świetle ten kto zabija jest zły. Kibicujemy Michałowi, ponieważ jest zaskakująco ludzki jak przystało na archanioła. Dobry jest ten, który wierzy w człowieka, w to że może się jeszcze zmienić. Ale na jakiego, panie reżyserze? Być lepszym wobec innych ludzi, być lepszym wobec siebie? Niestety taki humanizm ma jedną słabą cechę. Nie ma szans w konfrontacji z innym, lobbowanym w filmie pojęciem - indywidualizmem, a raczej egoizmem. Zły Bóg jest egoistyczny, bo nie chce pozwolić ludziom żyć, a dobry człowiek chce równie egoistycznie przeżyć. Egoistą okazuje się również Michał, ponieważ robi to co czuje, zaprzeczając całej swojej anielskiej tożsamości. Humanizm jest więc jedynie kamuflażem ludzkiego egoizmu. Ale nie jest to pointa filmu, na którą zapraszam w trzeciej części recenzji.

niedziela, 14 marca 2010

Morfologia bajki. O obyczajach, cz. I

Nie, nie będzie to wpis o Włodzimierzu Proppie (niech spoczywa w pokoju, nie ruszajmy go) ani o rosyjskich strukturalistach. Ale wyjdziemy od bajki jako opowieści by zrecenzować pewien film, który miałem nieszczęście oglądać. Jako, że przekleństwem antropologa jest świadomość powtarzalności narracji, traci on często ochotę na przeżywanie opowiadanych historii - trochę jak raz przeczytana książka, która brzmiąc zupełnie inaczej niż podczas pierwszego czytania, nie wzbudzi już takich emocji.

Filmem, którego nie polecam, ale tylko dlatego że jest słaby artystycznie (nad fabułą się za chwilę poznęcam) jest wyprodukowany w tym roku obraz pt. "Legion". Na wskroś amerykańskie kino zgotowało antropologowi religii przestrzeń do zażenowania i konsternacji. Tytułowy legion to armia aniołów, która ma się rozprawić z ludzkością. Wątek tak stary jak apokalipsa św. Jana, której historia Europy (zwłaszcza zachodniej) przeznaczyła sporo miejsca, w sztuce i w kulturze.

Film rozpoczyna się od aksjomatu "ludzie są źli", czyli horacjańskiego "vitiis nemo sine nascitur". Autor obrazu idąc za tropem zachodnioeuropejskich myślicieli (filantrop Rousseau, pragmatyk Machiavelli) i renesansowej rewizji zdobyczy tradycji judeochrześcijaństwa, zawartej w słowach stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo Boga (Rdz 1,26-27) bierze w ogromny nawias to co się w Europie stało od momentu narodzin Chrystusa aż do XVI-XVII w. i reformacji. Dokłada do tego amerykańską bezczelność w stosunku do istniejących reguł ("jedyna reguła to złamanie reguł") i zasad funkcjonowania tego świata, zawartych najmocniej w tzw obyczajach. Nie brak obyczajów jest tutaj najgorszy, a powtarzanie schematu w którym najlepszym schematem obyczajowości są moje własne obyczaje. W filmie od początku rozwala użyty język. Konfrontacja języka religijnego z prostym i wulgarnym angielskim frustruje. Dlaczego Bóg się wściekł na ludzkość zsyłając karę podobną potopowi? "Nie wiem. Chyba miał dość tego piepszenia".

Jak na powiastkę inspirowaną kulturą chrześcijańską widz bez trudu wyłapie podstawową symbolikę. Kawał historii, który reżyser wziął w nawias, to przede wszystkim spuścizna chrześcijaństwa. Idąc za protestancką rewizją Pisma Świętego umieszcza bohaterów swego filmu - czasowo - mniej więcej w okolicach 1 w. p.n.e. (Chrystusa nie ma i nigdy nie było) - przestrzennie - gdzieś na bezdrożach route 66 i XX w. Tytułowy legion rozpoczyna apokalipsę podobną do potopu przed Chrystusem. Bóg jest zły i chce ukarać ludzkość. Naturalnie nie jest to Bóg w Trójcy, ponieważ ten w osobie Chrystusa odwrócił - jak wierzą chrześcijanie - losy ludzkości (więc nie musi niczego zsyłać), nie jest to również Bóg żydów, ponieważ ten obiecał już więcej tego nie robić. A więc o którym Bogu opowiada reżyser filmu? Nie wiadomo. Może to Bóg z pogranicza światów Świadków Jehowy i Mormonów?

Ale wróćmy do filmu. Bóg wysyła archaniołów Michała i Gabriela (cóż za nieprzypadkowa zbieżność imion z chrześcijańskimi i żydowskimi!) aby dokonać zagłady. Bóg jest dobry, więc każdy kto mu się przeciwstawi wynikałoby że jest zły. A więc złym się staje Michał, ponieważ on wciąż wierzy w ludzkość i w to że może się zmienić. Postanawia ją uratować. Taki paradoks - anioł przestaje być aniołem (gr. aggelos - posłaniec boży/realizator woli bożej), a Bóg przestaje być Bogiem (jest wrogiem ludzi, choć przerysowanie antropomorficzny). Apokalipsa rozpoczyna się nie w Malezji czy Tadżykistanie, a oczywiście w LA. Główny bohater pojawia się w deszczu, jako symbolu odrodzenia i życia. Odcina sobie skrzydła stając się całkiem ludzki. Tylko nie wiadomo skąd te dziary w kształcie drutu kolczastego na całym ciele... chyba dla podniesienia animuszu i argumentów w ręku. Michał prawdopodobnie oglądał wcześniej Matrixa, więc by uratować świat zabiera się za skład broni zabierając kilkanaście sztuk, po czym rozwala ścianę (powstaje gorejąca wyrwa w kształcie krzyża - nomen omen - to pierwszy z dwóch w całym filmie momentów użycia krzyża) jest w gładkim płaszczu, jako bohater - koniecznie rozpiętym, w pewnym nieładzie. Okularów przeciwsłonecznych brak - nie wiem właściwie dlaczego reżyser zdecydował się na taki krok. Bohater musi wyglądac elegancko, nikt nie wyobraża sobie archanioła Michała w dresie. Żandarm z nieba ściera się z żandarmami z ziemi, policjantami - o legitymizację władzy w filmie. Jeden z nich zamienia się w zainkubowanego anioła (z legionu) jednak co ciekawe - jego atrybuty całkowicie zaprzeczają tożsamości. Duże czarne oczy i zęby jak u rekina, do tego niski głos - cecha wszystkich aniołów. Generalnie reżyser wykonał dość ekwibilirystyczny zabieg oszukania widzów w zamianie stron dobra i zła. Dobrym postaciom nadał przymiotów postaci złych, źli w końcu okazują się dobrymi. Trochę tandetne... Główny bohater odjeżdża radiowozem.

Koniec części I opowieści.

piątek, 26 lutego 2010

Robili nas w Holendrów



Znalazłem ciekawy tekst autorstwa prof. Wojciecha Śleszyńskiego, historyka i politologa, dyrektora Instytutu Historii Uniwersytetu w Białymstoku opublikowany przez wczorajsze wydanie białostockiej Wyborczej.

Polska historiografia dojrzewa do pewnych tematów. Być może kiedyś o niewygodnych dla narodu polskiego faktach przeczytamy w podręczniku? Ale zanim to nastąpi, należy odnotować i pochwalić polskich historyków w bardzo trudnym i wdzięcznym dla kontrowersyjnych tematów (których tam nie mało) mieście Białymstoku. Nie wiem, czy to z braku nowych obszarów badań, czy szukania sensacji - pan Śleszyński - spłodził tekst o rządowym planie narodowego zagospodarowania niepolskiego Polesia w latach 20. zeszłego stulecia. Jeżeli dokumenty na które powołuje się historyk są prawdziwe, to Polacy mają kolejny kamyczek do ogrodu wstydu, który chowają jak tylko mogą.

W przygotowywanych w latach trzydziestych założeniach programowych priorytetem polityki państwa winno było być włączenie "białoruskiego szczepu słowiańskiego" w obręb narodu polskiego. Dokonać tego miano stopniowo zacierając różnice dzielące Polaków i Białorusinów (Poleszuków), co zwłaszcza na Polesiu przyspieszyć miało procesy polonizacyjne.


Polesie z uwagi na swoje położenie miało być "polską Holandią". Rząd wiedział o niuansie tożsamościowym tutejszych zamieszkujących Polesie (z Podlasiem, bo to jego zachodnie przedłużenie), toteż wybrał drogę odseparowania ich od lokalnych działaczy zarówno białoruskich jak i ukraińskich. Polityka była prowadzono wielotorowo - w końcu po sanacji nie wiedziano czy należy nas "wszczepiać" w naród polski czy nowe państwo polskie. Ostatecznie okazaliśmy się nieco krnąbrni i trzeba nam było wyburzyć przestrzeń symboliczną (cerkwie w 1938). Ale nie na tyle ulegli żeby w sąsiednim Wołyniu nie dopełniła się czara goryczy i chęć okrutnej zemsty w czas wojny.

Po II wojnie światowej Poleszuków podzielono z Podleszukami i stan ten trwa do dziś dnia. Może byłoby nam łatwiej przetrwać plany rządu polskiego zapoczątkowane w latach 20. gdybyśmy czuli wsparcie z doliny Prypeci? A tam też nie jest dobrze. Tak łatwo jak nam polonizować przyszło im się sowietyzować. A my musimy być naprawdę wartościowi skoro do dzisiaj biją się o nas trzy narody - polski, białoruski i ukraiński.


Podleszuku, Poleszuku - nie daj się!


Zachęcam do lektury:

Spolonizować kresy

czwartek, 25 lutego 2010

PS. Niedziela, czyli czy może być co dobrego z prawosławia?


Z małym poślizgiem piszę. Ale ten tydzień okazał się równie napięty co poprzedni. A chciałem się podzielić wrażeniami z ostatniej niedzieli. Pierwszej niedzieli Wielkiego postu, zwanej inaczej niedzielą prawosławia. Liturgia jak co roku, choć ja wciąż nie mogę trafić na służbę z anatematyzmami - kiedy się powtarza ekskomuniki ciążące na etatowych heretykach Kościoła - Ariuszu, Nestoriuszu, Teodorze z Mopsuestii, Teodorecie z Cyru i pewnie paru jeszcze innych. Zastanawiam się jaka jest wtedy recepcja wiernych - czy krzyczą "anaksios"? Czy w ogóle wiedzą co znaczą te imiona, tamten świat pełen dysput, osobistych wojen (każda w imię sobie tylko wiadomej ortodoksji), sojuszów z innymi biskupami, cesarzami, mnichami etc. Dziś heretyków prawdziwych już nie ma - moglibyśmy zaśpiewać. Ale też czasy mamy inne, chyba spokojniejsze w kwestiach dysput teologicznych. Dzisiejsze są bardziej mętne, nieokreślone - opatrzone setkami przypisów i niuansów. Nikt się nie waży kogoś opluć w klasycznie antyczny sposób. Nie ma wymyślnych przezwisk i przekręcania imienia oponenta - w imię merytorycznej dyskusji. Słowem - żyjemy w świecie postantycznym.

Ale nie o tym miałem pisać. O prawosławiu. Niedzielna poranna służba na Woli dla dzieciaków (moja ulubiona) nie zapowiadała tego co miało miejsce. Niewielkich rozmiarów pulpit na środku z szkatułką (jak się okazało - z mirrem), dywanik, dwie ikony - pomyślałby kto na cześć wspominania zwycięstwa nad ikonoklazmem. A było dużo o prawosławiu, jednak nie o ikonach, a sakramentach, konkretnie - bierzmowaniu. Kilkunastoletnie (10? 12?) dziewczę imieniem Zuzanna przyjęła na moich oczach prawosławie. Niby zwyczajnie, a jednak. Smarowanie mirrem niemowlaka i wygląda inaczej, i robi inne wrażenie. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że chyba trochę żałuję przyjęcia obu misteriów (chrztu i bierzmowania) jednocześnie w momencie, którego nigdy pamiętać nie będę. Zwłaszcza, że nie usłyszałem chóralnego wtóru "amiń" na słowa kapłana. Taki van Gennepowski obrzęd przejścia - skrócony, pozbawiony kilku podstawowych elementów, ale co najważniejsze - działający. Bo społecznie usankcjonowany. Taka chryzma nakładana była drzewniej na monarchów, którzy dzięki temu usankcjonowaniu mogli posiąść charyzmę - sakralną, zsyłaną w sposób nadprzyrodzony.

Czy może być co dobrego z prawosławia? Na pytania retoryczne nawiązujące do czytanej ewangelii nie powinno się odpowiadać. Ja jednak w niedzielę poczułem, że wciąż należę do innej cywilizacji niż większość połaci tego kraju. Świata liturgicznego (gr. leitourgia), gdzie zachowanie ludzi posiada właściwości sprawcze. W sumie szkoda, ale to nie miejsce do dygresji na temat dlaczego polski zryw narodowy pod hasłem "Solidarności" nie był zachowaniem liturgicznym, choć miał pewne cechy. Nie potrafię powiedzieć, czy te pozostałości umierającej cywilizacji są dobre. Jednak trudno o umierającym mówić źle. Pozostaje zawsze pewien żal. Tęskno mi jako sentymentaliście za antykiem i za tamtą cywilizacją. Takie promyki jak obrzęd przejścia z niedzielnej liturgii są przyjemnym, ciepłym promykiem zachodzącego - swego czasu ogromnego i jedynego - słońca.



Obiecałem pisać też trochę o kulturze i sztuce, może więc teraz? W końcu przemogłem się z Chopinem, skoro mamy w Polsce rok jego pamięci. Więc teraz jest jego muzyka (aktualnie ballady i etiudy), wcześniej mimowoli śledzenie całej tej medialnej otoczki wokół chyba jedynego tej klasy muzyka w historii naszego kraju. Było kilka godnych odnotowania plakatów promujących - choćby poster w krzykliwych barwach z sensacyjnym napisem LIVE czy Chopin stylizowany na dresa (z rękami w kieszeniach!), z pięciolinią zamiast paska na rękawie...

A z literatury - nowa książka Jacka Hugo-Badera. W sumie nowa-stara, bo wydany w tym roku zbiór reportaży pt. "W rajskiej dolinie wśród zielska" to na dobrą sprawę wybór najlepszych tekstów z lat 1993-2001. Jak zwykle jest w hugobaderowskim stylu - antyimperializm z retoryką dziennikarza z misją naprawienia świata i umysłów swoich rozmówców. Ten pan dobrze pisze, tzn układa słowa w odpowiedniej kolejności - jednak mnie jako antropologa razi sposób budowania relacji z rozmówcą oraz budowania samej historii. Hugo-Bader jest przede wszystkim twórcą swoich reportaży, a nie skrybą i obserwatorem. Nie szczędzi osób z którymi rozmawia, lubi ich rozliczać z przeszłości. Mimo wszystko, warte polecenia - zwłaszcza dla miłośników krajów byłego ZSRR, do którego grona się zaliczam.



środa, 17 lutego 2010

Quo vadis żurnalisto?


Pierwszy komentarz dotyczyć będzie polskich mediów. Temat zna chyba każdy, żyjemy w czasach kiedy trudno nie widzieć, nie czytać, nie słuchać. Jako obywatel III RP cieszę się z ustroju demokratycznego, który daje pewne możliwości rozwoju, w pewnych sferach zaś może ograniczać... Ale, nie o tym. O sukcesach "Wolnej Polski". Uprzedzam szanownego Czytelnika, że w wielu kwestiach nie będę się utożsamiać z wyobrażeniami większości obywateli tego kraju, doświadczenia społeczności z której pochodzę bardzo często kontestują owe wyobrażenia. Ale o tym będzie innym razem.

Wpisując się w kontestację, powiem brutalnie, że nie jest dobrze. Narzekających w tym kraju nie brakuje, a ja nie lubię narzekać. Jednak w tym wypadku zrobię wyjątek - iluzja wolnych mediów w Polsce - nie tylko nie jest dobra i szkodzi, ale pokazuje również faktyczny mechanizm zniewolenia. Ale spokojnie Drogi Czytelniku, to nie będzie kolejny blog obywatela-pieniacza, który posiada "rewolucyjne narzędzia" naprawdy tego stanu rzeczy. Ja przyznaję - nie posiadam ich. Mogę obserwować (zawodowo) i kontestować. Czasem ubolewać.

Wstęp mi wyszedł przydługi, więc przechodzę ad rem. Bredzi Rzeczpospolita, bredzi Wyborcza, bredzi Nasz Dziennik, bredzi TVN, słowem wszystkie media. Najbardziej boli umoczenie mediów w zawiłości polityczno-historyczne. Na studiach uczono mnie, że gdy pojawia się słowo "pluralizm", wszystkie końce kija są do wypowiedzenia. Ale gdy polskie media piszą o Wschodzie, a konkretnie o Rosji - kij ma po polsku tylko jeden koniec. Brudny, splamiony w czymś brzydkim, niedobrym.

W zeszłym tygodniu Ewa Czaczkowska i Tomasz Terlikowski przekonywali się nawzajem na łamach Rzepki kto lepiej zna Rosję, Cerkiew prawosławną oraz kto jest lepszym astrologiem. Bo trudno inaczej nazwać osoby, które przez miesiąc od chwili zaproszenia premiera Donalda Tuska na tegoroczne uroczystości rocznicowe w Katyniu przez premiera Putina, rozpisują się nad ich przebiegiem, słowami które będą wypowiedziane, gestami które będą miały miejsce. Brakowało tylko dopisku o ilości medali polskich olimpijczyków oraz dacie końca świata w 2012.

Ja rozumiem, że dziennikarze piszą po to, żeby gazety były kupowane, ale szkoda, że w tym temacie tak dużo używa się czasu przyszłego, a tak mało teraźniejszego. Czas przeszły na szczęście jest, świeci jak czerwona kropka na mapie Polski. Czerwona - bo to kolor, którym najłatwiej skojarzyć Rosję, Rosjan, Cerkiew, prawosławnych, sowietów, Związek Radziecki, Ukraińców, Białorusinów, Rusinów - słowem wszystko co w czasie i przestrzeni działo się na wschód od granicy Rzeczypospolitej. Wrzucamy do jednego worka wszystko to, czego nie rozumiemy, co jest ksenos, obce. Obcy byli Żydzi i Cyganie, obcy też są "ruscy".


Polityka historyczna, która jest w Polsce prowadzona konsekwentnie od 1989 roku, zwłaszcza za rządów prawicy, nabrała tempa kiedy nastało Prawo i Sprawiedliwość. "Odkłamywanie historii", czyli rewizja PRLu rozpoczęło się z animuszem, przy pomocy buldożerów i ładunków wybuchowych (czyt. wyborczych fajerwerków), jako rodzaj sequel'a burzenia cerkwi na Chełmszczyźnie w latach 30. Pranie mózgu objęło również wspomnienia - każdy kto spędził w PRLu chociaż jeden szczęśliwy dzień swojej młodości, zostanie uznany za jego sympatyka, a więc "komucha", dla którego nie ma miejsca w nowej, wolnej, nareszcie prawdziwie polskiej Polsce. W świetle aktualnej linii polityki historycznej, wyjmując głowę z pewnej części ciała Wielkiego Brata na Wschodzie, niepostrzeżenie obywatele zaczynają być wpychani w inną część ciała Wielkiego Brata na Zachodzie. Ale przecież nie o tym.

O nadziejach na pojednanie - o tym miałem pisać surfując po falach dygresji. Tych nadziei nie ma pan Terlikowski, ponieważ uważa się za specjalistę od Rosji. Więc jako spec i zdolny skryba z ochłapów polskiej pamięci narodowej, przepisuje z językiem na brodzie zdanie z wszechstron po polsku brzmiące trafnie - "Rosyjska Cerkiew nie zrobi (w oryg. podpisze - przyp. mój) niczego bez zgody Kremla." Pisze dalej "Rosyjska Cerkiew Prawosławna nie jest i nigdy nie była samodzielnym partnerem, który mógłby podejmować istotne decyzje bez zgody włodarzy Kremla. Już Piotr I stworzył Święty Synod, który podporządkował życie religijne świeckim urzędnikom państwowym." Panie Tomku, piątka z historii! Ale przejdźmy do rzeczywistości. A tutaj zaczynają się już schody. Zgrabnie opakowane opinie mają wyraźne pęknięcia. Rosyjski Kościół prawosławny w ciągu ostatnich 30 lat kanonizował około 1200 męczenników za wiarę, którzy ponieśli śmierć w okresie trwania ZSRR. Włodarze na Kremlu byli w tym okresie różni (zwłaszcza po 1991), głos Cerkwi ten sam - ożywiająca wiarę krew męczenników świadczy o bezbożnym charakterze szatańskiego systemu totalitaryzmu. Hierarchowie przez te lata zrzucają z piedestałów tych dygnitarzy, wobec których władze do dzisiaj starają się zachować pewne umiarkowanie. To zrozumiały pragmatyzm, nikt nie chce w największym państwie na świecie nowej rewolucji. A rozmawianie o ostatnich 90 latach Rosji przy jednym stole wymaga savoir vivre'u oraz zwyczajnej dyplomacji.

Panie Tomku, usiądźmy wokół tej czarnej dziury - przestrzeni, której nie chce pan oraz inni dziennikarze piszący podobnie, zauważyć. To jest to miejsce, w którym kończy się pragmatyczna polityka a zaczyna mistyczny Kościół. Władze na Kremlu kanonizacje mogą jedynie przyjąć za fakt, podobnie jak mnichów z Nilo-stołbieńska koło Ostaszkowa, którzy będą się modlić za ofiary systemu totalitarnego. RKP w oficjalnych dokumentach wielokrotnie potępił komunizm jako system, czym stworzył wyłom wobec władz. Nie wiem czy Kreml odważy się na tak radykalne zdanie. To pokazuje, że wspólnej linii polityczno-historycznej nie ma. Problem z recepcją rosyjskiego czy bizantyńskiego systemu władzy w Polsce polega na tym, że ten system jest obcy. Nie znał go barbarzyński Zachód, kiedy podbijał Rzym. Nie znał go też Kościół łaciński, ponieważ był jedynym patriarchatem. Zarzucanemu Wschodowi cezaropapizmowi można odpowiedzieć papocezaryzmem na Zachodzie. Owoce tego sposobu myślenia zbieramy do dzisiaj - pozorny rozdział wyznania i państwa jest tego dowodem, ponieważ w istocie Polacy nadają priorytet władzy z Rzymu. Nie próbując zrozumieć systemu władzy na wschodzie nie ma co podejmować dialogu. Zachód raczej nie narzuci swojego sposobu myślenia Wschodowi.


Pisze pan dalej "Wielka Wojna Ojczyźniana pozostaje istotnym mitem, a fundamentalnym jej składnikiem jest teza, że Rosjanie i Rosja nieśli wolność innym narodom." Chyba każdy naród ma prawo do podobnych mitów. Nikt Polakom nie zabrania wierzyć, iż to Jan Paweł II obalił komunizm na świecie. Mit Polski jako ofiary, która się jedynie bohatersko broni, już dawno został obalony przez Tomasza Grossa i innych. Rosjanie mają prawo do swojej pamięci. Sugeruje pan, iż pamięć ta została spreparowana przez władze, ponieważ rok 1945 umyka pańskiej świadomości i bezpośredniemu doświadczeniu. Dzisiejsza polityka historyczna w Polsce zawstydza wielu Polaków, którzy szczerze cieszyli się z wyzwolenia. Naturalnie można się teraz licytować, kto "wyzwalając" bardziej zniewalał - czy w '45 sowieci w walce od okupacji niemieckiej czy w 2004 europeiści bez walki od postkomunistycznej III RP. Za pół wieku, gdy historia osądzi tę drugą - będziemy wiedzieli więcej. Ja póki co nie przesądzam.


Polacy lubią rozmawiać o dialogu - są przecież obywatelami UE, gdzie jest to chyba najpopularniejsze słowo (kojarzymy jeszcze słowo "dotacja"). Prawdopodobnie mają to we krwi, tzw pamięci historycznej, o której było już sporo. To specyficzne definiowanie, różne od greckiej etymologii (dia logos, dwa słowa, dwie myśli). Za pomocą takiego dialogu sprawiono, że kniaziowie litewscy zaczęli się polonizować i władać Polską przyłączając - również w dialogu - Ruś, którą do dzisiaj mentalnie gwałcą, nazywając te ziemie Kresami. Dialogiem była pewnie też Unia Brzeska - powrót do wielkiej jedności. Okazał się jednak ogromną mistyfikacją rozpoczynającą gehennę tysięcy chrześcijan, która trwa do dzisiaj. Dialog po polsku to podporządkowanie. A więc - dialogujmy o historii polsko-rosyjskiej, czyli historii polskiej w Rosji.

Powodzenia!

Powitalnik



No to zaczynamy!

Z otworzeniem bloga nosiłem się od dawna, rzeczy sprawiły tak, że oto jest. Dopiero, nareszcie. Chcę pisać o sprawach, które mnie interesują, palą, obchodzą. Mam pewne pojęcie kogo może zainteresować. Chcę pozostawić tu swój komentarz.

Przestrzeni, w których się poruszam byłoby pewnie zbyt wiele na jeden skromny blog. Dlatego ograniczę się do tych, na które najczęściej dyskutuję bądź dyskutowałem na różnego rodzaju forach. A więc - niech będą Pogranicza. Jestem z pogranicza, choć trudno dzisiaj wskazać osobę, która z pogranicza nie jest. W mcLuhanowskiej "małej wiosce" siedzimy ściśnięci, głos ma każdy i każdy nie omieszka go wygłosić. Siedzimy po sąsiedzku.

Otóż ja sąsiaduję w Polsce, na pograniczu dwóch cywilizacji. To pewnie tutaj tkwi źródło moich zaciekawień antropologicznych. Będę pisał o mojej cywilizacji, której źródła odnajdę w Jeruzalem, Konstantynopolu, Kijowie oraz Moskwie. Chcę również pisać o sąsiedzie mojej cywilizacji, którego korzenie sięgają Rzymu, Franków, Germanów i jeszcze pewnie paru innych.

To będzie blog o teologii, Kościołach, kulturze, sztuce, tożsamości, językach, narodach i wszystkim tym, co mogę znaleźć na drodze między Warszawą a Bielskiem Podlaskim, który będzie moim axis mundi.


Zapraszam do lektury!

didy